kolanach się umieścił, w szczelinie świerszczek się odzywał.
Dość długo trwała cisza, aż wreszcie na drodze głosy się rozległy i kroki. Skrzypnęły drzwi, do izby wszedł Krystof, za nim Wawer. Na obu znać było gęste libacje. Cieśla klął głośno, Karewis z dziewcząt drwił. Rozalka na ich widok poczerwieniała, usunęła się poza warsztat, nie witała i nie przerywała zajęcia, jakby ich nie było. Wawer ją dojrzał.
— Wróciliście już? — zaśmiał się. — Myślałem, że dłużej u Rufina zabawicie!
— Ja jej kiedyś za to bieganie do tego kulasa karku nagrzeję — ozwał się Krystof ponuro.
— A za co? Niech się biorą, kiedy lubią — drwił Wawer. — Będzie o męża spokojna, że go jej nikt nie zbałamuci. I do wojska nie pójdzie i nawet do Butkisa się nie zawlecze.
Dziewczyna milczała w cieniu, za warsztatem.
— Daj co jeść — krzyknął Krystof.
Wstała, odsunęła piec, nalała na miskę grzanego mleka, ukroiła chleba, wzięła z półki dwie łyżki, postawiła to wszystko na stole przed nimi i wróciła na swe miejsce.
Rozgorzałe, błyszczące oczy Wawra ścigały ją uporczywie. Nie spojrzała ani razu na niego.
Krystof zaczął jeść półgębkiem, wodząc ponurym wzrokiem po chacie.
— Za tydzień wyjeżdżasz? — spytał.
— Prawdopodobnie. Jak prawo na ziemię zrobię, jużem wolny wracać do Szczecina.
— Dobrze ci. Innemu zgnić tu trzeba...
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/80
Ta strona została skorygowana.