Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

— Czemu trzeba? Albo człowiek drzewo, korzenie ma? Każdemu droga wolna.
— Nie każdemu.
— Może nie tobie naprzykład?
— A mnie, myślisz, ochota trzyma?
— A cóż? Magdalenka?
— Choroba na nią! — zaklął cieśla.
— Ot, nie gadaj, oczami ją zjadasz. Na twojem miejscu jużbym dawno skończył...
— Skończę i ja — burknął złowieszczo Krytof. — Niechno żniwa miną!
— Ot, i zgnijesz!
— Zgnije Szwedas prędzej!
Rozalka podniosła głowę i z uwagą spojrzała na brata. Co on myślał o Szwedasie?
— Sprzątnij mi tę miskę z przed nosa — zawołał na nią. — Chleba w torbę włóż. Pójdę na noc.
— Do roboty? — spytał Wawer.
— Aha, ale prędko wrócę. Jeszcze się zobaczymy.
— A trzeba, bo myślę ojcu na nową chatę drzewa kupić i zwieźć. Może mu ją zbudujesz?
— Mogę, i owszem! Rozalka, ty nigdzie nie pójdziesz?
— Owszem. Do Ilgian na odpust w piątek.
— Sama?
— Nie, z Maryjką i Szlugurisową Barbarą.
— To ci ochota, w taki upał nogi zrywać! Co ty myślisz: wyprostuje ci Pan Bóg Rufina? — zaśmiał się Wawer.
Nie odpowiedziała. Polecenie brata spełniła,