Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

w płótno zawinięty chleb, czarka na wodę i zawieszone były u góry proste, białe skrzypce. Był to dom Marcinka.
Stanąwszy na miejscu, gospodarz pierwszem spojrzeniem obejrzał konie, przytoczył Rozalce pniak na siedzenie, do szałasu się wsunął i przyniósł jej stamtąd kromkę chleba i garnuszek wyszczerbiony, pełen dzikich malin...
— Masz tobie, Rozalko! Zjedz! — prosił serdecznie, siadając blisko niej na ziemi, z biczyskiem sążnistem, w drobnych, a już twardych i czarnych rękach.
Dziewczyna jadła — cieszyło go to bardzo.
— Ja do ciebie interes bardzo ważny mam, Marcinku — ozwała się wreszcie. — Mógłbyś ty przez jedną noc do Palandrów zbiegać i napowrót?
— Mógłbym. Mnie nikt nie dogoni.
— Ale to wielki sekret. Trzeba przysiąc, że nikomu nic nie powiesz.
— Czemu?
— Bo coś takiego, o czem nikt wiedzieć nie powinien, poniesiesz...
Pacholę zaciekawione, oczy podniosło. Sekret mu powierzono, rósł w dumę.
— A komu? — spytał.
— Zaraz ci rozpowiem. Jak zmrok zapadnie, trzeba na Piłkalnis pójść.
— Kiedy tam coś straszy.
— A właśnie. Odważnego trzeba. Tam koło samego szczytu lipa stoi wypróchniała. W dziuplę trzeba rękę wsadzić po łokieć, znajdziesz papiery...