Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

— A łysego znalazłeś? — szyderczo urzędnik spytał.
— Znalazłem i spętałem. Pokażę go panu, jeżeli nie wierzycie.
— Szatańskie dziecko!
Policjant wstał ze złością okropną i pięścią mu pogroził.
— Poczekaj, dam ja tobie jeszcze!
— Może i prawdę mówi — ozwał się wójt po namyśle. — Coby on tam nosić miał? Toć wiadomo, że za koniuchę służy we dworze. Nikt też kradzieży nie zaskarżył. Albo to podobne do niego. Ot, zląkł się i tyle. Ale za opór władzy kara go nie minie. Do komórki go na chleb i wodę zamknąć. Niech na drugi raz mores zna.
— A słusznie — sędziowie potwierdzili.
Chłopiec płakać zaczął:
— Ja na służbie. Któż mi będzie konie pasł? Pan mi z zasług potrąci!
Ale go nikt nie słuchał. Chlipiącego Szauklis za ramię wziął, wyprowadził z izby. Otworzył na dziedzińcu pusty chlewek obok wieprza pisarza, wepchnął go tam, drzwi za nim na zamek spuścił i słowa nie rzekłszy, odszedł do innej roboty.
W klitce bez podłogi i okna, różnemi gratami pisarzowej zarzuconej, Marcinek sam został, na ziemi siadł i płakał rzewnie.
Teraz wszystko skończone. Pan się dowie i albo karę zapisze, albo innego pastucha przyjmie. Ojcu też sąsiedzi opowiedzą rzecz całą i choć się więcej