Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Wsiadły, Ramszycowa dała jej spis nędzarzy i wzięła lejce do rąk.
Mówiły zwykle po francusku, bo Ramszycowa źle władała polskim.
— Mostowa 7, Mariensztad 3, Solec 15 — recytowała Kazia.
— Dziś i połowy nie załatwimy, bo mamy sesję ubogich matek i wizytę biskupa w ochronie. Wykłóciłam się dzisiaj okropnie z Ramszycem. Wyobraź sobie, śmiał mi zabraniać roboty; powiada, że podobno na Powiślu jest cholera. Może i w Samarkandzie, powiadam, zresztą myję się codzień, surowych ogórków wodą nie popijam, a roboty nie porzucę, nawet żeby była dżuma! Żeby milczał, nicbym nie dodała, ale że mi powiedział, że mam obowiązek się oszczędzać, więc wpadłam w ferwor. Przypuśćmy — powiadam — że umrę na cholerę, dziury w niebie nie będzie, a ty weźmiesz drugą, która ci lepiej będzie dogadzała. Zajmie się strojami, plotkami i reprezentacją, godną twoich miljonów. Mnie już nie przerobisz.
— Poco mu było robić przykrość? — upominała Kazia. — On jest taki dobry i kochający.
— Żeby był zły i nie kochał, dawnobym go rzuciła — zaśmiała się Ramszycowa. — Ale mu przecie nie mogę pozwolić gadać sobie obelgi. Mam przez tchórzostwo i egoizm roboty zaprzestać! On tego zrozumieć nie może, że nagromadzenie miljonów w jednych rękach jest grzechem, i żebym przez sekundę opuściła swe zadanie i zapomniała o nędzy, toby nas dotknęła klątwa Boża! Tiens, c’est votre mari! To on tutaj ma biuro! Wstrzymała trochę konie, ażeby nie wyprzedzać powozu, w którym siedział Andrzej, i pani Celina. Wracali widocznie ze spaceru w Łazienkach.
Cień przeszedł po twarzy Kazi, a wtem Andrzej się obejrzał i skrzyżowały się ich spojrzenia. Odwrócił głowę i coś powiedział do stangreta.
Powóz ruszył szybko i skręcił na Wilczą.
— To jest już nawet więcej niż dobrze wychowany człowiek. C’est canaille! To także grzech, z któ-