Od dziesięciu lat skojarzone, to stadło było ze siebie i losu zadowolone i szczęśliwe.
Dąbski, zdolny i pracowity, zarabiał grubo. Tunia miała zbytek i swobodę, byli bezdzietni, ogólnie lubiani i uchodzili za ideał małżeństwa.
Dzień pani Dąbskiej rozpoczynał się późno, około jedenastej, zwykle wizytą której z sióstr lub kuzynek, których miała legjon.
Zrywała się z łóżka i w szlafroku rozpoczynała się śmiać, paplać i miotać po domu, zawsze coś gubiąc, czegoś szukając, popędzając służbę, słuchając ploteczek i nowinek odwiedzającej i powtarzając bezustannie:
— Mój Boże, co ja mam na dzisiaj roboty, jak ja wydołam!
Tak biegając i paplając, myła się, czesała, piła kawę, dysponowała służbie, robiła rachunek z kucharką, wreszcie przeprowadzała siostrę czy kuzynkę do przedpokoju i tam, gdy się wycałowały na pożegnanie, u drzwi samych stojąc, kończyły gawędkę, „dwa słowa“, które trwały do pierwszej. Płoszył je zwykle dzwonek nowej, już etykietalniejszej wizyty, przed którą kryła się pani Tunia do sypialni, wołając w odwrocie do lokaja:
— Proś do sali. Leontyno, prędzej, ubieraj mnie. Gdzie gorset, gdzie trzewiki? Mój Boże! Czy przynieśli stanik od krawcowej? Żelazko do fryzowania! Co się stało z kluczami?
Jeśli gość miał ważny interes lub był naiwny, czekał na ukazanie się pani bardzo długo.
Zwykle jednak ten pierwszy zmykał, a pani Tunia ukazywała się zaledwie tym, którzy przychodzili około drugiej. Spóźniający się nie zastawali jej już w domu.
Wystrojona, ładna, uśmiechnięta, zbiegała na ulicę, co krok witała znajomych i wiecznie czemś mocno zajęta, zaaferowana, załatwiała pośpiesznie wizyty, sprawunki, a szczególnie miała zawsze, codzień, jak rok długi, jakiś nie cierpiący zwłoki interes do krawcowej.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.