Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Spóźniłam się, myślałam, że wcale się nie uwolnię. Wie pani, Kostyński umiera!
Spostrzegła Radlicza, zawahała się chwilę, podała mu rękę.
— Mówiono mi, żeś pan wyjechał.
— Zapewne Wolskie. Co prawda, od trzech dni nie wychodzę na miasto; pracuję.
— Nie, Wolskie zajęte są teraz doktorem Downarem! Boże, com się naśmiała! One jutro coś wymyślą na mego teścia!
— Cóż wymyśliły na Downara? — spytała Ocieska.
— Ano, zawsze jedno. Downar ma romans!
Ocieska ruszyła ramionami.
— Słyszałem już o tem — zaśmiał się Radlicz. — Downar ma mieć kawalerskie mieszkanie, gdzie odprawia orgje. Panie w to nie wierzą, ja owszem! Żebym miał taką Downarową za żonę, miałbym nie jedno, ale trzy kawalerskie mieszkania i do domu wcalebym nie zaglądał.
— A ja, co Downara dobrze znam — odparła Ocieska — to ręczę, że gdyby go pod szubienicę prowadzili, a najcudniejsza z kobiet mu rzekła: weź mnie, a nie będziesz wisiał, toby katowi podał stryczek zakładać, byle prędzej skończyć.
— Ja zaś nie rozumiem, w czem Downarowa jest gorsza od innych — rzekła Kazia. — Skrzętna, radna, porządna kobieta. Widuję ich często, a nigdy nie byłam świadkiem żadnej przykrej sceny.
— Do sceny potrzebny dialog. Więc gdy ona piłuje i miota się, a Downar milczy, niema pełnego efektu! Wypije pani kawy? — rzekła Ocieska.
— Wypiję. Mamy jeszcze czas.
Panie idą w Aleje?
— Tak. Wtorek u pani Ramszycowej.
Odpowiedziała, nie patrząc na niego, chociaż czuła, że oczu z niej nie spuszcza. Zdjęła kapelusz i rękawiczki i odebrała z rąk Ocieskiej filiżankę.
— Sama sobie usłużę! — uśmiechnęła się. — Uważa pani, jak się zasługuję, bo mam prośbę.