Andrzej wszedł, powitał wszystkich i rzekł do żony.
— Przyjechałem po ciebie.
— Ojciec zachorował? — spytała, blednąc.
— Zdrów. Nic strasznego, głupia historja!
Skrzywił się. Chwilę rozmawiał potocznie, wreszcie wstał i rzekł do Ramszycowej:
— Pani daruje, żem tak wpadł i żonę porywam. Cudzy kłopot, gorzej czasem własnego!
— Zapewne dlatego, że pan pierwszy raz w życiu tego doświadcza! — rzekła złośliwie.
— I oby ostatni! — odparł.
— Zaledwie wsiedli do powozu — rzekł:
— Małżeństwo Markhama zerwane!
— Taak? — mało ją to obeszło. Spodziewałam się.
— Skąd? To ta przeklęta Dąbska naplotkowała. Teraz co robić? Markham siedzi u nas i desperuje. Ojciec mnie po ciebie posłał. Co tu na to poradzić?
Pierwszy raz zwracał się do niej po radę. Ruszyła ramionami.
— Ja się wogóle dziwię, jak w tym steku plotek może się bodaj jedno małżeństwo skojarzyć.
— Czego te baby chcą od Markhama? Chłopak porządny, bogaty, solidny. Dwa karnawały odtańczył, dwa sezony odrautował. Zasypana była kwiatami i cukrami, służył jak murzyn, dziesięć tysięcy rubli wpakował w konkury i urządzenie domu, a w przeddzień ślubu stara pisze, że dziecka nie ma na sprzedaż, że wobec uwłaczających wieści musi zobowiązanie uważać za zerwane i odsyła pierścionek. Trzeba być starą histeryczką, by podobną rzecz zmalować. A ten osioł Markham, zamiast plunąć i losowi podziękować, desperuje jak student. Jak się zaręczał, nie był zajęty, raptem zakochał się, idjota.
— Ale z tą aktorką nie zerwał! — rzekła Kazia spokojnie.
— Zapewne zerwał, a zresztą, co im do tego? Panna nie powinna o tem wiedzieć ani nawet rozumieć. Jeśli o to się małżeństwo rozejdzie, nie on, lecz ona się skompromituje.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.