sztą — le foyer, l’alcove conjugale, to absorbuje. Mężczyźni stworzeni są na pasterzy i hodowców gęsi. Gdy jedną posiędą na własność, marzą o stadku.
Andrzej brwi zmarszczył.
— Może być — nie wiem! Gęsi nie mam i nie pasę — odparł.
— Tiens! Już się obrażasz za żonę. Już mi jej tknąć nie wolno! — zaśmiała się szyderczo.
— Nie wiem, dlaczego o niej mówić mamy. Jest to przedmiot dla obojga nas niemiły.
— A o czemże mówić? Wszystko na tem się skończy. Od lata stosunek nasz zeszedł na nic. Nie bywamy razem w teatrze, nie wychodzimy, nie pokazujemy się ze sobą, rzadko kiedy widuję cię w piątki. Nie wypada, nie wypada! Musiałam tamtej ustąpić we wszystkiem, wszędzie.
— Tylko nie w mojem sercu!
— Phi! — mała pociecha, gdy duma cierpi.
— Zapominasz, żem ci wielokrotnie ofiarowywał swe nazwisko. Nie chciałaś być żoną.
— Nie. Zanadto wielbię i znam miłość — pour prendre mari. Zresztą zanadto ciebie wtedy kochałam. Wzdrygałam się na samą myśl, by nasze uczucie miało za akompanjament kuchnię, jadalnię, komeraże kumoszek i sypialnię, uświęconą kościelnem kadzidłem. Nie, nie, tej profanacji swemu bóstwu nie uczynię.
On w tej tyradzie zauważył jedno tylko zdanie i powtórzył.
— Wtedy mnie kochałaś! Mówisz jak o przeszłości.
— Mon Dieu, tak się wyraziłam. Łapiesz za słowa jak na śledztwie. Zresztą uderz się w piersi, czyś ty mnie także nie kochał bardziej niż teraz. Pięć lat to bajecznie długi okres dla miłości.
— Moja pozostała bez zmiany.
Cień jakby niesmaku i zniecierpliwienia przemknął po twarzy kobiety.
— Zdaje ci się. Ja widzę ogromną różnicę i czuję, że coraz bardziej staję się przeszłością. Enfin, trzeba umieć umrzeć z godnością, ustąpić nowej gwieździe.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.