oglądać jakiś obraz w drugim końcu salonu — spytał konfidencjonalnie.
Darujcie szczerość, ale radbym ofiarować jaką pamiątkę Jadzi na nowe gospodarstwo. Wiesz najlepiej, coby jej zrobiło przyjemność!
— Ale, cóż znowu! Każdy drobiazg będzie miły. Nie krępuj się niczem. Pan Bukowiecki ma dom świetnie urządzony, nic nie brak! No — nie idzie zatem, żebyśmy też dziecka nie zaopatrzyli we wszystko.
— Więc może srebro stołowe!
— Ach, to za wspaniałe. Cóż znowu!
— Załatwione! O srebro się już nie kłopoczcie.
— Dzięki, dzięki stokrotne! Jadzia się tak ucieszy, ona, dziecko — marzyła o kolczykach.
— Marzyła! Będzie je mieć! — uśmiechnął się prezes.
Wolska promieniała.
— Mój drogi. Jakżem wdzięczna.
— Dajże pokój, niema o czem mówić. No, a jakiż stan finansowy tego pana? Zasięgnęliście informacji?
— A jakże! Był przecie jego wuj i dowiadywaliśmy się przez znajomych. Bardzo porządna rodzina. Ma własny, rodowy majątek i duże dzierżawy.
— Ano, to chwała Bogu. Andrzej wziął też żonę bez posagu i trafił najszczęśliwiej.
Wzmiankę o „żonie bez posagu“ zatuszowała Wolska chrząknięciem, bo młodzi wrócili, ale prezes nie obstawał przy temacie, rozmowa stała się ogólna. Bukowiecki był oszołomiony Warszawą, przyszła teściowa już potrafiła go zawojować, patrzał jej w oczy, gdy miał odpowiadać, poza cukrem i burakami nie umiał mówić.
Po chwili zaczęto się żegnać. Prezes najsolenniej za syna, synowę i siebie obiecał obecność na weselu, zamieniono mnóstwo czułych słówek i wizyta była skończona.
Stary odetchnął. Stanął u okna i zamyślił się.
— Dwa tysiące rubli! — zamruczał. Jeśli baba za to nie będzie milczeć, to dla drugiej dostanie figę.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.