Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

stał wezwany do Górowa doktór Downar i wieści się urwały.
Co prawda, mniej to gryzło prezesa jak nieobecność syna. Gdy się przekonał, że go niema w fabryce, parę dni udawał swobodę, ale gdy się dowiedział, że pani Celina wyjechała i gdy Kołocki znowu go napadł o obraz Radlicza, stary postanowił rzecz wyjaśnić i posłał kartkę, prosząc malarza do siebie.
Radlicz stawił się natychmiast. Prezes się nim opiekował w szkołach, był mu jak krewny, zresztą myślał, że ujrzy Kazię.
Ale dom wiał pustką i chłodem, stary był chmurny i stękający.
— Powiedz mi, mój drogi, czy to być może, żeby Andrzej za tą starą awanturnicą poleciał?
Radlicz wobec troski starego poczuł wyrzuty sumienia i niebywałe postanowienie mówienia prawdy.
— Co znowu! To ona od niego uciekła!
Prezes nagle o dziesięć lat odmłodniał.
— Nie może być? Bajesz, byle mnie pocieszyć! Naprawdę go rzuciła? A on? Co?
— On desperuje. Chciał gonić i strzelać! Alem wyperswadował! Pojechał do Kijowa, żeby się orzeźwić!
— I tydzień tam siedzi! To nie może być! Albo łżesz, albo sam prawdy nie znasz!
— Że baba drapnęła, wiem, że on desperował, wiem, żem go wyprawił, by ludziom zeszedł z oczu, też wiem, a czy potem nie poleciał za nią, tego nie wiem!
Prezes znowu o dziesięć lat się zestarzał.
— Co teraz czynić! Warszawa się trzęsie od plotek. Czy ten człowiek ma sumienie! On mnie do grobu wpędzi! Naturalnie poleciał za nią, to jasne jak słońce. Szatan nie kobieta. Piekło ją porodziło na moje nieszczęście. A tu, na domiar złego, Kazia tam siedzi nad starą macochą! Wszystkie pozory przeciw niemu.
Radlicz, który plotkę sam stworzył, milczał.
Prezes począł chodzić po pokoju niespokojnie.