Gdy po chwili przyszedł do jadalni, zastał żonę, prezydującą u stołu w głuchem milczeniu. Zajął swe miejsce, spojrzał napuste naprzeciw siebie nakrycie i spytał:
— A gdzież Stefan?
— Był to krewny pani, student, który u nich się stołował i mieszkał.
Nie było odpowiedzi, tylko wzgardliwe ruszenie ramion.
Downar spojrzał na żonę i zrozumiał, że czeka go niełaska długa, że nie otrzyma odpowiedzi na najbardziej ważne i na najprostsze pytania i trwać to będzie, dopóki jej nie przebłaga. Przez cały zaś ciąg tej pokuty złość swoją będzie wywierać na służbie, w domu powstanie wojna, sroższa niż zwykle, a w rezultacie kucharka, młodsza i lokaj poproszą o uwolnienie od obowiązków.
Wszystko to stanęło w myśli Downara i dało zupie smak żółci; przestał jeść.
Przy pieczeni wybuchła scena z Janem, który nie nagrzał do baraniny talerzy; wskutek tego zabrano baraninę i talerze do kuchni.
Milczeli oboje, obiad się przeciągał, nareszcie gdy pani sama odebrała z rąk lokaja kompot i wymyślając kucharce, poszła z nim do kuchni, Downar serwetę rzucił i głodny poszedł do gabinetu.
To jedno wiedział, że pracować może spokojnie, żona nie raczy go odwiedzić.
Czytał, pisał, i tak się wreszcie w zajęciu zatopił, że przesiedział do dwunastej.
Wtedy posłyszał złowrogie mruczenie w sypialni, potrącanie sprzętów, wreszcie trzaśnięcie drzwi i zgrzyt klucza w zamku. To znaczyło, że będzie spać w gabinecie na otomanie.
Podniósł oczy, popatrzał na te drzwi, pomyślał chwilę, potem głową potrząsnął kilkakroć ruchem powolnym niedźwiedzia, któremu pszczoły zaplączą się w kudły i syczą! I znowu pochylił głowę nad jakąś rozprawą, którą pisał do druku.
I zdawało się, że ten człowiek jest zupełnie nieczuły, a on był tylko tak bardzo silny!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.