Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Tak źle mi nie jest. Jeszcze mi za wsią tęskno, jeszczem się tu nie zżyła, ale to przejdzie zczasem. Owszem, dobrze mi, przywyknę! Tatuś tu zostanie czas jakiś} Myślę, że możeby lepiej było Zosię tu sprowadzić. Matce byłoby to miłe i o dziecko bylibyśmy wszyscy spokojniejsi.
Mówiła prędko, żywo, chcąc go zająć czemś innem, skierować na inny tor rozmowę.
— Muszę zostać! — rzekł ponuro Szpanowski. — Nie mam żadnej dobrej nadziei, wiem, że wrócę z trumną. Dziecko warto sprowadzić, ale jak?
— Poślę po nie pewną porządną kobietę, którą znam i mogę zaufać. We dwie z boną dadzą radę.
— Dziękuję ci. Ja bo jestem odurzony tem wszystkiem. Słońca nie wielem miał w życiu, ale teraz listopadowe niebo mam w duszy. Ano, trudno, praca została na pociechę.
Otrząsnął się siłą woli z apatji, wyprostował się i począł rozpytywać o fabrykę w Grodzisku, o stosunki, o jej życie. Na tem ich zastał prezes i z rozczuleniem spojrzał na Kazię.
— Mówię ci, jakem po niej tęsknił przez te dwa tygodnie, było nie do wytrzymania.
— Czuję kadzidło i zmykam! — rzekła z uśmiechem, wychodząc do jadalni.
— Józefie, ktoś dzwoni. Powiesz, że obiad! — rzuciła do lokaja.
Ale służący wrócił po chwili i — rzekł:
— To pan Radlicz. Jest w gabinecie pana i prosi, żeby pani raczyła przyjąć.
Rzuciła głową, zawahała się, wreszcie wyszła.
Radlicz czekał z kapeluszem w ręku.
— Otrzymałem depeszę od Andrzeja. Wzywa mnie do siebie natychmiast — rzekł zcicha.
— Więc co? — spytała zimno.
— Chciałem panią uspokoić, że nic strasznego i spytać, czy powiedzieć prezesowi. Miał pojedynek i ranny.
— Naturalnie, powinien pan ojcu powiedzieć. Przecie jutro będą o tem wiedziały wszystkie gazety.