Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.

W parę dni potem Kazia, znalazłszy chwilę czasu, poszła do Ramszycowej. Zastała ją na schodach, eskortującą Lilę i Angielkę do karety, pełnej pakunków.
— I pani wyjeżdża? — spytała zdziwiona.
— Jeszcze nie — wysyłam tymczasem małą do Florencji, a za parę tygodni sama tam pojadę na czas jakiś.
— Same jadą? Nie boi się pani?
— Zdam je pod opiekę Ocieskiej!
— Tu się roześmiała.
— Siadaj pani! Odprowadzimy je na dworzec i zobaczy pani bezpłatną komedję.
Pomimo swego smutku i znękania, Kazia dała się pociągnąć. W drodze spytała:
— Jakże pani namówiła pannę Ocieską na taką ofiarę?
— Wcalem nie namawiała. Powiedziała mi, że jedzie w sobotę, więc wczoraj napisałam do niej trzy słowa: „Korzystam, że jedziesz, żeby wyprawić z tobą małą i Angielkę. Dostawię ci je na dworzec jutro“. Na to ona mi przysłała adres kantoru nianiek i ani słowa więcej.
Kareta stanęła przed dworcem, wysiadły. Lila pierwsza dostrzegła Ocieską i pobiegła do niej.
— Masz tedy małą i Angielkę — rzekła Ramszycowa spokojnie po przywitaniu. — Mieszkanie w hotelu już zamówione, tu są ich kapitały podróżne, tylko mi dziecka zanadto nie rozpieść.