Otworzyła torbę, wydobyła parę książek, które podała Józefiakowi, potem już więcej nań nie zważając, zwróciła się do kobiety.
— Tu jest dla Stacha kurtka i buty dla Władka. Wyszorujcie ich, matko, należycie i poślijcie z tą moją kartką na Ogrodową, do pana Hilda. Dosyć, chłopaki, bąki zbijać, trzeba wam na ludzi wyjść. Dla Anusi tu jest skrajana spódniczyna i bluzka, zeszyjcie jej to, po niedzieli do szwalni ją zabiorę. A jakże tam komorne, węgiel jeszcze macie?
Józefiak stał, z książkami w garści, nieruchomy, ponury. Czapkę miał na głowie, palto na ramionach, po twarzy latały mu myśli bezładne, walka, bunt, wstyd, upór. I stał tak podczas całej rozmowy o kwestji życia i dachu tych piskląt, które swą nędzę jemu zawdzięczały i z pod oka patrzył na Kazię.
Załatwiwszy kwestję bieżących potrzeb, zwróciła się do dzieci, twarz jej się rozjaśniła dziecinną prawie uciechą. Wzięła delikatnie za ucho Staśka i zawołała:
— A teraz baczność! „Ojcze nasz“ zmówi Hela, „Zdrowaś“ Władek, a ty gołębiarzu „Wierzę!“ Niechno mi się kto zmyli!
— „Ocie naś, którzi jeś!“ — zaczęła świergotać Hela, zwracając się do obrazka Częstochowskiej.
Józefiak powoli sięgnął ręką, zdjął czapkę. Andrzej powstał z kuferka, chłopcy półgłośnym szeptem wtórowali. Kazia patrzyła na ołowiane niebo za oknem i poruszała ustami, powtarzając serdecznie modlitwę. I była ta izba jak szary padół ziemi pracowitej i znojnej, na której zakwitł jakby złocień, ta kobieta — kwiat polny, a nad nią skowrończym świergotem unosiło się ku Bogu malutkiej Heli „Ojcze nasz“.
Za drzwiami czekała Tomaszowa i na głos pacierza zajrzała także. Józefiak się obejrzał i usunął.
— Wejdźcie — toć was nie zjem! — mruknął.
Kazia rozdawała jabłka i serdeczne słowa, dzieci skakały z uciechy, dumne, że się żadne nie zmyliło i wszystko żegnało ją, cisnęło się, coś jeszcze odpowiadało i otoczona tą gromadką, wydostała się wreszcie na schody.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.