a ziąb był, a głód! Ot, co było, a ot temu trzy miesiące. Wicek bosy poszedł żebrać, co było robić, no — i patrzajcie: Wicek wrócił karetą z panią. Obejrzała nas, pogadała mało-wiele i w mig postawiła nas na nogi. Za czem od nas do innych poszła — takci Wicek dla całej posesji Opatrzność przywiózł. Karetą, bestja, przywiózł!
I zaśmiał się serdecznie Ambrozik i ze śmiechu tego oczy mu zwilgotniały, że je rękawem musiał obetrzeć.
Andrzej obejrzał się na Kazię. Siedziała na łóżku suchotnicy i rozmawiała z nią. Poczuła jego wzrok i powstała, zaczęła się żegnać. Tomaszowa zabrała książki oprawione i wyszli, żegnani błogosławieństwem.
— Nieprawda, że to niepospolity artysta i zdrowe, dobre dusze mają wszyscy! — rzekła, schodząc na dół. — Mój Boże, bogaci czuliby się najnieszczęśliwszymi, obarczeni tylu chorobami i kalectwami, bluźniliby i wyrzekali. Ja Ambrozików tak lubię serdecznie; im się zdaje, że ich wspieram, a to oni mnie krzepią i są mi dobroczyńcami.
I szli dalej, z piętra na piętro, od nędzy do nędzy, od starości bezsilnej do młodości bez opieki i kierunku, od choroby bez środków leczenia do nałogów, nabranych z rozpaczy, wśród bezrobocia i złych instynktów, zrodzonych z głodu i brudu, i buntu biedy, ocierającej się co chwila o zbytek, i apatji, i zezwierzęcenia, i cynizmu.
Gdy obeszli całą prawie posesję, Andrzejowi się zdało, że jak Dante piekło i czyściec zwiedził.
U Tomaszowej, żony dorożkarza, zakończyli. Tam też Wierzbicki otrzymał swą listę z notatkami Kazi i pieniądze.
Wytrząsnęła całą sakiewkę, zliczyła, zmieszała się i rzekła do męża po francusku.
— Pożyczy mi pan piętnaście rubli do jutra?
— Prenez tout! — rzekł, wysypując garść złota.
— O la Boga — ile tego! — splasnęła rękami Tomaszowa.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.