Kazia, której obowiązki gospodyni nie pozwalały zająć się czemś lub kimś wyłącznie, spoglądała tylko czasami ku ojcu i uśmiechała się doń zdaleka, a on był pełen zadowolenia i szczęścia, że ją widzi wesołą, panią tych zbytków i przepychu, kochaną i szanowaną.
Ani przeczuwał poczciwiec, ile pod tym blaskiem i świetnością było goryczy, ile w jej pogodzie i spokoju było przymusu i męki.
Radlicz flirtował zawzięcie i obserwował Andrzeja, który był w świetnym humorze, bawił panie, śmiał się i dowcipkował, i wodził oczami za żoną.
I Kazia spotkała go też w jadalni, gdzie wyszła na chwilę z jakiemś poleceniem do służby.
— Służę dziś jak pocztowy koń! — rzekł z uśmiechem, szukając syfonu na bufecie. — Rana mnie piecze, pić mi się chce, głowa boli, ludzie mnie zanudzają — pytam, poco to wszystko?
— Dla bóstwa, które się światem nazywa — odparła, podając mu szklankę i syfon.
— No, nie, dla światabym się tyle nie fatygował. Chciałem dziś pani dogodzić.
— I dogodził pan. Dziękuję. Ojciec taki szczęśliwy.
— Zawsze ojciec, tylko ojciec. A pani?
— Ja dziękuję!
— Nie wiele pani zużywa zapału na wdzięczność.
Odwróciła oczy, zmieszana.
— Nie mogę, nie umiem inaczej! — szepnęła.
— Względem mnie szczególnie — żachnął się.
— Kaziu, rozległ się za nimi głos Dąbskiej. — Zaproponuj śpiew Jadzi Wolskiej. Mama Wolska aż kipi, żeby się dziewczę zaprodukowało. Co, to ty tu z mężem flirtujesz? Winszuję.
— A pani ją posądzała o kogo?
— No, chociażby o Bukowieckiego! Ale, panie Andrzeju, czy ten rejent Iwicki przyrósł do winta?
— Przeflancować go do panny Zofji? Zaraz.
— Przepraszam, że wam przeszkodziłam.
Kazia wyszła do salonu, więc Dąbska dodała:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.