Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wróci, bo się zaturbuje o domy i kapitały Wie, że ja tem nie będę się zajmował. Już parę razy wyjeżdżała! Głupstwo!
Umilkł na chwilę i dodał, jakby do siebie:
— Postawili Mickiewiczowi pomnik. A ja nie dałem grosza. Głupiec był! Litwin czysty — i napisał „Trzech Budrysów“. Za to, bodaj mu w piekle Laszki służyły!
— Profesor zatem i Jagiełły w sercu nie nosi.
— Jagiełło odpokutował za życia. Kolega! Zresztą może nie śmieli z niego w oczy drwić koroniarze, kupę Litwy za sobą miał. A że go żona niecierpiała i lekceważyła, za to ją świętą omal zrobili. Poświęciła się, Litwina poślubiła, żywcem na męki się dała, nieboraczka! Wiarę mu dała, koronę mu dała, furda przytem szczęście.
— Co to? Chirurg w historyka się bawi? — zagadnął opodal siedzący profesor Kęcki.
— Ot, coś się zgadało! — mruknął Downar i umilkł.
— Nie bawcie się, doktorzy, historją, bo podobno cholera jest w Warszawie! — rzekł stary Markham.
— Dlaczegoby nie była. Gdzie ośm dziesiątych ludności źle się odżywia, źle mieszka i źle się odziewa, tam musi być brud, głód i choroby.
— A jednak ta nędza miejska ma urok, bo gromadami zmykają ze wsi! — rzekł Szpanowski.
— Miljony dajemy na dobroczynność, a bieda się mnoży przerażająco! — westchnęła Markhamowa.
— Taka to i dobroczynność.
— Co? Pan twierdzi, że Warszawa mało robi dla ubogich i potrzebujących pomocy.
— Wiele robi, bo tworzy tych ubogich i potrzebujących. Gdzie jest żebrak, to dowód, że znajduje się taki, co za wiele ma. Zuchwały i silny kradnie, słaby i nikczemny żebrze i tak być musi, bo jest u kogo kraść i u kogo żebrać.
— Boże, jaki ten Downar nudny! — szepnęła Tunia do Radlicza. Na raucie jeszcze o chorobach prawi.