Karnawał był tego roku krótki, więc niezwykle ożywiony, zima zaś była niezwykle ostra, więc węgiel zdrożał. Gazety pełne były sprawozdań z balów i nawoływań o wsparcie, więc tańczono i flirtowano na dobroczynność, na przytułki, na ochrony.
Balowały sfery najwyższe i najniższe, ruch był w mieście olbrzymi, a wieczorem nie było prawie kamienicy, w którejby nie tańczono.
Pewnego dnia o południu Kazia zjawiła się w poczekalni u Downara i przerażona tłumem pacjentów, chciała się cofnąć, ale ją lokaj zatrzymał.
— Pani raczy przejść do gabinetu. Pan profesor zaraz wyjdzie. Zamelduję, skoro ten numer się ułatwi.
— Dobrze, bo mam pilny interes.
Nie czekała długo.
— Proszę wybaczyć, profesorze, moje natręctwo, ale tylko parę słów...
— A niech i godzinę. Odsapnę i ja.
— Pani niema?
— Iii... — dawno wróciła, jeszcze przed Nowym Rokiem. Jak te przeklęte gazety roztrąbiły mój dar na szpital, zaraz wróciła, jak mówi, resztę ratować! No, cóż tam u pani słychać. Źle pani wygląda.
— Przepracowana jestem. Karnawał! Odbyłam już siedem balów, czeka mie jeszcze pięć! Uf!
— Pani to lubi?
— Ja! — żachnęła się. Nie rozumiem, jak można bawić się dlatego, że karnawał, lub smucić się dla-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
X.