Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak przewidywała, tłok był.
— Doktór jest? — spytała zdziwiona dozorczyni.
— Jest, jakiś nowy, z listem od profesora Downara. List zostawił i zaraz się wziął do roboty. A tak starannie chodzi koło nich, jakby hrabiami byli.
Podała jej list i Kazia weszła do gabinetu, gdzie po konsultacji załatwiano materjalne potrzeby pacjentów. Rozerwała kopertę:
— „Szanowna pani! — Okazuje się, że zaszło nieporozumienie i pomyłka. Mój protegowany, doktór Boguski, upewnił mnie, że ani narzeczonej w kraju nie zostawił, ani panią zna. Posada i zajęcie bardzo mu się podoba, a że i ja jestem pewny, iż odpowiedniejszego niesposób znaleźć, więc go instaluję niniejszem, spokojny, że ten zaufania nie zawiedzie. Proszę się nie zrażać jego sposobem obejścia; szorstki jest i ponury, ale rzecz swoją zna, a wartość charakteru wynagrodzi brak form. Downar“.
Kazia, przeczytawszy, otworzyła drzwi do małego pokoiku biura samej Ramszycowej i poleciła dozorczyni poprosić doktora.
Wszedł po dość długiem oczekiwaniu i sztywnie się ukłonił.
— Boguski! — mruknął i spojrzał na nią przelotnie.
— Dlaczego pan skłamał, że mnie pan nie zna? — spytała rozpacznie. — Czy pan zapomniał, czy pan się mści, czy pan mną pogardza? Nie zasłużyłam na to. I poco pan tu przyszedł?
— Nie mam przyjemności znać pani. Przyszedłem z polecenia profesora Downara na posadę, która odpowiada moim celom i idei. Czy pani nie życzy sobie, żebym tu pozostał? W takjm razie usunę się, tylko dziś jeszcze załatwię pacjentów; to mój obowiązek. Chory, tem bardziej nędzarz, nie powinien czekać do jutra.
Zwrócił się, by odejść.
— Stachu! — wyrwało się jej mimowiedzy.
Zły ogień zapałał w oczach Boguskiego. Taka zaciętość i niechęć, że jęknęła, jakby otrzymała uderzenie bolesne.