— Ot — klepsydra już u Świętego Krzyża! Czytajcie.
Tomaszowa nie umiała czytać, porwała papier i pobiegła z nim na facjatkę do Ambrozików.
Wtedy Stasiek przypomniał sobie Kurjera i chlipiąc, zgarbiony, powlókł się do swej roboty. A na facjatce u Ambrozików była już ciżba i napływało coraz więcej, tłoczyli się wszyscy, całe domostwo tam się zbiegło, mężczyzn, kobiet, dzieci, tłum szary, nędzny, i słuchali Ambrozika, który czytał, jąkając się:
„Kazimiera ze Szpanowskich Sanicka, po krótkiej i ciężkiej chorobie zmarła 9-go lutego w wieku lat 23“.
Po tłumie przeszła fala przeciągłego jęku i szlochanie. Ambrozik odchrząknął, bo go coś dławiło w gardle i kończył:
„Pogrążeni w głębokim smutku ojciec i mąż zapraszają krewnych, przyjaciół i znajomych na nabożeństwo żałobne, odbyć się mające w kościele św. Krzyża dnia 11-go lutego, o godzinie 11-ej zrana, i na wyprowadzenie zwłok w tymże dniu i z tegoż kościoła o godzinie 2-ej na cmentarz powązkowski“.
Ambrozik skończył, pochylił głowę, w ramiona ją wtulił i tak oparty o warsztat, pasował się z buntem, który mu w piersi rósł, a kobiety wśród łkań i szlochań wołały:
— O Jezu, o, Panienko Najświętsza, jakże my tak zostaniemy! Umarła! 23 lata! Toć chyba Boga niema, żeby taka umierała! Toć temu dziesięć dni jeszcze była! Tak się cieszyła że u Józefiaków pozdrowieli. Nad Helą małą siedziała. Co jej się stało! Jako mogła zemrzeć! Jak nam ją Bóg mógł zabrać! O, Jezu, o, Jezu!
— Sądzono nam zginąć! — ozwał się ponury głos męski.
— Chyba ją zabili! — wybuchnęła Tomaszowa. — Ja polecę do ich kamienicy! Takie państwo, a toćby ją z choroby odratowali.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.