Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż? skończone?
— Skinęła głową i spojrzała ku ojcu, do którego Andrzej przystąpił właśnie z oficjalną przemową.
Szpanowskiemu rozjaśniła się twarz, obie ręce wyciągnął do młodego człowieka, któremu aż wstyd było, że oszukuje poczciwca.
— Serdeczniem panu rad i za zaszczyt dziękuję — mówił rozrzewniony. — Z całem zaufaniem dziecko panu powierzam, będąc pewnym także, że i ona wam wstydu ni przykrości w dom nie wniesie.
Potem padli sobie z prezesem w objęcia, i Szpanowski naprawdę ze szczęścia zapłakał, gdy mu Kazia pogarnęła się w ramiona.
A ona w tej chwili zapomniała o sobie, tylko szczęśliwa była jego zadowoleniem.