Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc pan, oprócz szału i interesu, innych pobudek nie uznaje.
— Co do małżeństwa — żadnych. Rozumiem, i odczuwam miłość, ale mam ją za rzecz tak wzniosłą, że wolałbym się jej wyrzec, niż szargać i pospolitować w codziennem pożyciu, w sprawach banalnych, w nędznych troskach o kuchnię, służbę, pranie i inne małostki żywota. Żadne uczucie w takiej kulturze ostać się nie może. A ci, którzy dowodzą w podobnych warunkach miłości, tyle o niej wiedzą, co kret o gniazdach.
Kazia zacisnęła zęby, poprzysięgając milczenie.
A zatem z jednego prześladowania dostała się pod drugie. Przed chwilą człowiekowi temu przysięgała miłość, była pełna dobrych myśli i postanowień zacnych, teraz poczynała się burzyć, odczuwać dlań wstręt i nienawiść.
Z rozmysłem brutalnie odtrącił ją i poniewierał, by nawet nie pozostał atom porozumienia i zgody. On rad był dyspucie, by żółć swą wyrzucić doreszty, chwilę czekał wybuchu, cieszył się nań, wreszcie spojrzał na nią.
Twarz jej wydała mu się obcą, tak martwą i zimną przybrała maskę, patrzała na pole i orzące pługi.
— Pani mi zaprzeczyć nie może! — rzekł ze swym przykrym, ironicznym uśmiechem.
— Nie mam ochoty. Nie chodzi mi wcale o przekonania pana, a moje teorje mam tylko dla siebie — rzekła zimno.
— Bardzom pani za to zobowiązany. Właśnie tego pragnąłem! — rzucił urażony.
— Pragnienia pana będą dla mnie zasadą, nie podlegającą żadnym modyfikacjom.
Zapanowało milczenie i nie przerwali go aż do stacji.
I to było Kazi poślubne sam na sam.
Potem nastąpiło ostateczne pożegnanie z ojcem.
Nie wiedziała, co mu rzec, nie śmiała prosić, by ją rychło odwiedził, a wiedziała, że w Górowie będzie