Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jużeś wrócił?! Wiesz, że tu był Kołocki? — rzekł, badając pilnie twarz obojga.
— Cóż ja na to poradzę!
— Wyobraź sobie, że się Orszańscy rozchodzą.
— Ano — to bardzo szczęśliwi.
— A zgadnij, jaki kosztorys urżnął mi budowniczy za oficynę — pięćdziesiąt tysięcy.
— To niech ojciec sprzeda kamienicę.
— Hm — z dwojga złego wolę już mieć kogoś na hipotece, niż sam u kogoś siedzieć i takie mieć chryje jak z Szaberową. Pojutrze muszę składać vadium i stawać do licytacji, i jeszcze mi druga rudera się dostanie! Bo to widzisz — zwrócił się do Kazi — miałem sumę u Szabera, kupca, jakieś tam siedmnaście tysięcy. Umarł kilka lat temu, została wdowa i pięć córek, i uparła się dać radę interesom.
— I ginie, biedna!
— Ano — pojutrze zostaną na bruku. Jam się do tego nie przyczynił, bom pięć lat nie widział procentu.
— Przecie ojciec ich nie wyrzuci z mieszkania — rzekł Andrzej — trzeba im będzie poszukać posady i trochę pomóc. Dwie starsze są zdolne kasjerki!
— Tak, ale jest troje drobiazgu, a matka skończy u Bonifratrów!
— Co za przeskok: z właścicielki kamienicy do nędzarki. Nieszczęśliwa kobieta! — westchnęła Kazia.
W tej chwili wszedł Radlicz i rzekł z uśmiechem:
— Mam dla pani ukłony od pani Dąbskiej, która państwa oczekuje w sobotę. Myślę, że znajdzie pani tam tłum ciekawych.
— Ogórkowe widocznie czasy — zauważył Andrzej.
— Jednakże kilka par się skojarzyło temi czasy, chociaż maj uchodził za miesiąc nieszczęśliwy. Wolski się ożenił i panna Malwina Zakrzewska wyszła zamąż. Pani jednej świat oczekuje i wygląda. Nie byłem nigdy sławny, ale to musi być przyjemne!
— No, nie! Ja mam to samo uczucie, jak gdy przybyłam do klasztoru i zewsząd słyszałam: nowa,