nic nie zgrzytało w tej maszynerji. Umarłabym ze wstydu, gdybym sobie rady sama nie umiała dać i chodziła do was z narzekaniami lub prośbą o pomoc. Nie, to się po mnie nie pokaże!
— Zuch dziecko! Że też masz czas na wszystko!
— A cóż tu tak bardzo jest do roboty? Trzy konie na stajni: kucharka, lokaj, młodsza, pralnia, targ, siedem pokojów do utrzymania w porządku, rachunek i dyspozycja wieczorem. To żarty taka robota, byle rano wstać i mieć pamięć w porządku.
— Spytaj inne panie, co o tem mówią. Nigdy na nic nie mają czasu.
— Bo się tak urządzają. Tunia wstaje o dziesiątej, ubiera się półtorej godziny, ciągle ktoś do niej wpada, gadają sobie nowinki. Potem biega z wizytami, potem niby coś kupuje i ogląda sklepy. Naturalnie, że nie ma na dom czasu.
— No, a ty co robisz, jak się nas pozbędziesz?
— Idę do kuchni, potem do stajni, potem jadę konno ze Staśkiem aż za rogatki, potem wracam, zaglądam znowu do kuchni i lecę do Ramszycowej. Tam bawię do piątej, wracam, kupuję po drodze, co mi potrzeba i szykuję dom i obiad na wasze przybycie; jeśli mam chwilę czasu, szyję trochę. Po obiedzie czytam, piszę listy, robię dzienne rachunki, sprawdzam kasę i kładę się spać. Nigdy nawet nie bywam zmęczona.
— Dziś ci gawędą popsułem konny spacer. Czemu mnie nie wypędzisz? Jużbym wcale z domu od ciebie nie wyłaził.
— Nie miałam jechać, bo Stasiek chory, a Walenty przekuwa klacze. Zresztą dla tatka nawetbym Ramszycową opuściła.
— To dosyć powiedzieć! — zaśmiał się. — No, już idę! Zbałamuciłaś mnie starego kompletnie.
Ucałował ją i wyszedł. Przeprowadziła go do przedpokoju, dopilnowała, czy miał ze sobą cygara, zapałki, klucz od zatrzasku i pożegnała serdecznie.
Po chwili i ona zeszła na podwórze, niosąc koszyczek z łakociami dla chorego Staśka.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.