Stajnia była w rogu podwórza — i tam też, obok koni, Stasiek miał posłanie.
Chłopak już od pewnego czasu był niewesoły, blady, milczący. Zamiast gwizdać, śpiewać, droczyć się z dziećmi i kobietami na podwórku, siadywał godzinami na progu stajni, patrząc bezmyślnie przed siebie; potem kucharka doniosła, że jeść nie chce, a wreszcie pewnego dnia z posłania swego nie wstał, i oto już tydzień leżał. Kazia sprowadziła lekarza, ale ten, obejrzawszy chłopca, zadecydował, że ma trochę febry, zresztą nic groźnego. Brał Stasiek lekarstwa, ale nie wstawał. Dziś uderzył Kazię jego wygląd mizerny; w oczach niknął i sechł. Zaniepokoiła się na serjo.
— Jakże ci, Staszku, nie lepiej? Nie chcesz czego? — spytała troskliwie.
— Dziękuję jaśnie pani, nic mi się nie chce. A boleć, to wszystko boli. Chyba że już umrę — odparł apatycznie. — Nijak mi się żyć nie chce.
— Nie wstyd ci tak gadać? Taki zuch byłeś.
— Pewnie, że mi wstyd, i to mnie najmocniej gryzie.
Wtulił głowę w posłanie i począł szlochać.
Stała nad nim bezradna, gdy wtem przed drzwiami stajni przeszedł rządca domu i doktór Downar. Tedy bez namysłu wyskoczyła na podwórze i dogoniła doktora na progu suteryny.
— Przepraszam pana profesora, że go zatrzymuję. Ale mam tu o krok chorego. Proszę mu poświęcić chwilę czasu.
Downar natychmiast się zwrócił, rządca się jej głęboko ukłonił, podała mu rękę.
— Proszę pana profesora! Pacjent jest w stajni — uśmiechnęła, się, idąc naprzód.
— To nasza młoda pani — szepnął rządca.
— Wiem! — odparł krótko Downar.
Wszedł do stajni, obejrzał Staszka, który, przerażony wejściem obcych panów, przestał płakać i tylko nosem pociągał.
— Czegoż ty płaczesz, chłopcze?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.