przeprawą i milową drogą już dzisiaj odbytą, uszczęśliwiony z pogody, zniknęła i nasza obawa, nowy ożywił nas zapał, nabraliśmy nowych sił i odwagi; zapomniawszy o czekujących nas niebezpieczeństwach, przyspieszaliśmy kroku, byle ujrzeć się co prędzéj w owym zaczarowanym Tytanów grodzie, którego opis skreślony piórem Wieszcza Sobótki od dawna mnie zachwycał.
Droga kamienista prowadziła nas ciągle nad samą Roztoką w kierunku zachodnim, najprzód po lewym czyli południowym, potém po prawym, wreszcie znowu po lewym brzegu tego dzikiego potoku. Po lewéj stronie doliny wznosi się wyniosłe skaliste pasmo zwane Opalona, po prawéj wspaniały Wołoszyn, jedna z gór najrozleglejszych w Tatrach, niby olbrzymi mur poszczerbiony u góry, nigdzie jednak nie rozdarty do dołu, poorany łożyskami potoków, dziś po większéj części wyschłych, lub sączących się zaledwie, które jednak w czasie ulewnych deszczów wzbierają nagle i z nieopisaną gwałtownością rzucają się ku Roztoce. Granitowych ścian Wołoszyna gdzieniegdzie tylko czepia się kosodrzewina, mchy rozmaitych gatunków rosną kępami w załamkach skały, a wyżéj już tylko naga piętrzy się opoka i bielały płaty śniegu, którego nie stopiło jeszcze skwarne letnie słońce.
Wązkie dno téj głębokiéj doliny zalegają ogromne odłamy głazów, pomiędzy którymi z ogłuszającym szumem przewala się rozhukana Roztoka, zasilana ciągle spływającemi z obu boków wodami. Po brzegach Roztoki rośnie bujna świerczyna, teraz bardzo przerzedzona wypalaniem na węgle do kuźnic i pieców zakopiańskich,
laty, były one prawie nietknięte stopą zwyczajnych wędrowców, zwłaszcza kobiet, a témsamém przedstawiały obszerne pole do przesadzonych opisów które wpływały na moję wyobraźnię.