kach miała poręcze i ławki do siedzenia[1]. Powierzchnia jeziora zupełnie była spokojna, wiatru prawie żadnego; bez najmniejszéj więc obawy puściliśmy się na te ciche tonie.
O! cóż to za rozkosz ta żegluga! cóż to za widok niezrównany czaruje duszę! Woda przy brzegach jasnozielonego koloru, ciemnieje, w miarę, jak się zapuszczamy daléj; na środku, gdzie znaczna głębia, wydaje się zupełnie czarna. O ile się dotąd przekonano, głębia jeziora dochodzi do 150 stóp. Łagodny powiew wietrzyka fałdował zlekka te ciemne fale, a promienie słońca złotą na nie zarzucały siatkę; krople rozpryskujące się za każdém poruszeniem wioseł, wydawały się jakby złoto i brylanty, rzucane ręką czarodziejki w czarną paszczę otchłani. Dopiero wypłynąwszy na środek jeziora, poznajemy znaczną jego rozległość, wtenczas dopiero piękność jego w całym występuje blasku.
W miarę jak zbliżamy się do przeciwnego brzegu, olbrzymieją piętrzące się tam turnie; najwyższa z nich Mięguszowska, pyszni się całym majestatem ogromu i dzikości. A na środkowym stopniu tego kowanego w granicie amfiteatru, gdzie, niby gladiatory w Kolosseum rzymskiém, rozhukane żywioły występowały do walki z potężnymi olbrzymami, i granitowemi przeciwników trupami, zasłały brzegi jeziora; wśród dzikiéj pustyni, rozpostarł błogosławiące ramiona ów krzyż, który odniósł zwycięztwo nad twardszemi niż te głazy sercami ludzkiemi i nie orężem, lecz niepojętą siłą miłości pod panowanie swoje podbił świat pogański.
- ↑ Obecnie jak słyszałam, tratwa jest w bardzo złym stanie; ponaprawiana jako tako przez górali mających zysk z wiosłowania, nie daje żadnéj rękojmi bezpieczeństwa. Nie radzę zatém puszczać się na niéj.