Kiedy toporkiem człowiek wywinie,
To aż się stracha żeby nie zmącił
Jasnéj chmureczki w orléj dziedzinie,
Albo o samo niebo nie trącił!
Po kilku dniach słotnych, uśmiechnął nam się najpiękniejszy ranek; wstaliśmy przed słońcem i zebrawszy się spiesznie, wsiedliśmy na wózki które nas odwiozły do karczmy w Kościelisku, jeszcze wówczas mieszkalnéj. Było nas pięć osób: rodzice moi, ja, siostra i X... który znając doskonale góry, ofiarował nam się za przewodnika. Za każdą bytnością w Zakopaném, bywaliśmy dwa, czasem nawet trzy razy w Kościelisku, a za każdym razem z uniesieniem radości i uwielbienia witaliśmy tę cudną dolinę, za każdym razem wydawała nam się piękniejszą. Dziś była taką istotnie.
Po kilkodniowych deszczach, Dunajec wezbrał znacznie; obfite wody jego w gwałtownym pędzie zamienione w śnieżną pianę, przewalały się wielkiemi bałwanami po granitowych progach; ze skał, boki doliny stanowiących, spływały w wielu miejscach piękne wodospady z głównym łącząc się potokiem. Dolina jeszcze