była pogrążona w tajemniczym półcieniu, gdyż słońce dopiero najwyższe szczyty złociło swymi promieniami. Stopniowo jednak wznosząc się coraz wyżéj, zajrzało wkrótce i na dno doliny. Niebawem zalały ją potoki światła, którego promienie błyszczały jak dyjamenty w spienionych wodach potoku, jaśniały barwami tęczy w kroplach obfitéj rosy i pozłacały wysmukłych świerków gałązki. Pyszna jakby uszczęśliwiona widokiem wdzięczącéj się tylu powabami doliny, spoglądała na nię z jakąś wpół królewską, wpół macierzyńską dumą, a pogodnego jéj czoła najlżejszy nie zasępiał obłoczek.
Pełni radości i nadziei powodzenia, przebiegliśmy spiesznie dolinę i zatrzymaliśmy się dopiero na Ornaku. Posiliwszy się tutaj wyborném mlekiem, ruszyliśmy spiesznie w dalszą drogę, któréj cel, t. j. szczyt Pysznéj wznosił się majestatycznie tuż przed nami. Nigdzie może zwykłe w górach złudzenie zbliżające przedmioty nie jest tak wielkie jak tutaj. Patrząc z Ornaku na Pyszną, zdaje nam się że zielony kobierzec téj polany, dochodzi do samych stóp góry, że najdaléj za pół godziny, zaczniemy na nię wstępować; tymczasem dzieli nas jeszcze od niéj znaczny kawał dosyć przykréj drogi. Idzie się po większéj części lasem przechodząc kilka razy potok po kamieniach; prócz tego trudno uniknąć zamoczenia nóg na mokrzadłach które się po drodze napotyka. Gdy lato jest piękne, mokrzadła te wysychają.
W parę dopiero godzin przyszliśmy do lichego szałasu owczego, stojącego na małéj polance u samych stóp Pysznéj[1] i stąd dopiero zaczęliśmy wchodzić pod
- ↑ Hala pod Pyszną należy do wsi Klikuszowéj z téj tu strony Nowegotargu położonej. Klikuszowianie użytkują z niéj w ten sposób, że połowa wsi wysyła tu swoje owce; pozostałe pasą się około wsi. W następnym roku pierwsze pozostają we wsi, drugie zaś idą w góry. W tym lichym