górę, trzymając się ścieżki prowadzącéj na lewo. Wstęp na wyniosłe i rozległe siodło, łączące Pyszną z turnią Babie nogi, zwłaszcza z początku jest wcale łatwy, pochyłość łagodna, tak że nawet konno przejeżdżają tędy na Liptów, którego granica przechodzi samym grzbietem góry. W miarę jak wznosimy się wyżéj, karłowacieją zarośla kosodrzewiny zrazu bardzo gęste, i ustaje roślinność już i tak dosyć uboga. Zmęczeni nie tyle drogą jak silnym, a coraz wzmagającym się wiatrem, stanęliśmy nareszcie na siodle (5762 st.), skąd już bardzo piękny i rozległy przedstawia się widok, ku północy na niektóre wierchy tatrzańskie i dolinę Kościeliską, ku południowi na Liptów i siniejące w dali pasmo Niżnych Tatrów. Spodziewając się nierównie wspanialszego widoku ze szczytu, nie rozpatrywaliśmy się nawet po okolicy, ale usiadłszy tak żeby się zachronić cokolwiek od uprzykrzonego wiatru, wypoczywaliśmy zajadając nasz podróżny obiad.
Teraz dopiero mogliśmy zmierzyć okiem długą drogę jaka nas jeszcze czekała grzbietem góry wznoszącym się zwolna do samego szczytu, który sterczał dumnie w południowo-zachodniéj stronie. Pochyłość siodła Pysznéj na południe t. j. na Liptów jest jeszcze położystsza niż od północy, lecz sam szczyt spada ku wschodowi zupełnie pionową, głębokiemi szczelinami podartą ścianą. Patrząc z siodła na ten grzbiet długi a wązki, niby krawędź owéj stroméj ściany wznoszącéj się nad przepaścią, mimowolnie przejmowała nas jakaś
niepozornym szałasie, robią najlepsze sery, owe bruski o których wspominałam opisując pasterstwo w Tatrach. Na środku bruska bywa wyciśnione na serze imię Jezus, po drugiéj stronie imię Maryja. Po tych znakach można odróżnić bruski pyszniańskie od podobnych serów robionych we wsiach około Nowegotargu, które bywają jałowe i nie tak smaczne.