Wyszedłszy około ósméj zrana znaną nam już drogą przez Kuźnice, przybyliśmy na ową śliczną polanę Kalatówkę, o któréj wspominałam poprzednio. Nie zatrzymując się przy źródle, którego pokłębiona woda z szumem i hukiem spada w ciemną lasu głębią, drogą kamienistą i dosyć przykro prowadzącą pod górę[1], doszliśmy na polanę Kondratową, położoną już na granicy świerków i kosodrzewia.
Po lewéj czyli południowéj jéj stronie wznosi się Suchy Wiérch, po prawéj Giewont, który z téj strony nie piętrzy się tak prostopadle, jak od Zakopanego. Pochyłość jego okrywają trawy i zarośla kosodrzewiny, zpomiędzy których wychylają się miejscami nagie, ostre głazy; na obszernym grzbiecie, niby gruzy warownego zamku, sterczą dziwacznie poszarpane opoki, stanowiące niedostępny grzbiet Giewontu. Na polanie Kondratowéj stoją dwa szałasy; w jednym trzymają krowy, w drugim nieco opodal owce. Widzieliśmy je wspinające się po pochyłości Giewontu w takiéj wysokości, że się wydawały jak mrowisko. Odpocząwszy tutaj i napiwszy się wybornego mleka, ruszyliśmy daléj. Idąc ciągle pagórkowatą doliną, na któréj zieleniły się bujna trawa i rozrzucone tu i owdzie karłowate świerki, stanęliśmy wkrótce u stóp góry Kondratowéj zwanéj także Kopą Kondracką[2].
Wejście na siodło łączące tę górę z Giewontem jest dosyć trudzące, gdyż pochyłość jest stroma, ścieżki jednak, zwane po góralsku percie i przystępki wydeptane