z Tatrami na Czerwonym Wiérchu! To nasz sąsiad, wreszcie odźwierny i pierwszy w góry przewodnik, powiernik pierwszych wrażeń naszych. W mgnieniu oka powstał zamysł, a następnie plan wycieczki dość dalekiéj, zważając krótkość dnia w końcu Sierpnia.
Około ósméj wybraliśmy się w drogę zupełnie sami, tak ochoczo, wesoło, jak się to zazwyczaj wyrusza w góry. Zamierzyliśmy wejść na Czerwony Wiérch z doliny Mało-Łąki, gdyż na oko droga ta wydawała nam się bliższą, a przynajmniéj piękniejszą niż z polany Kondratowéj. Doświadczenie przekonało nas, żeśmy się pomylili; niema bliższego, a zarazem wygodniejszego wejścia na Czerwony Wiérch jak z Kondratowéj. Szliśmy spiesznie, a pomimo to nie czuliśmy zmęczenia, bo powietrze było chłodne, prawie zimne; ten téż chłód dawał nam dobrą otuchę co do pogody która zwolna poczynała się zmieniać. Przy takiém zimnie, niepodobna myśleć o deszczu; te chmurki, to przelotne tylko obłoczki które się rozejdą pewnie nim wejdziemy na górę, lepiéj nawet że słońce dopiekać nie będzie. Tak to biedny człowiek łudzi się zawsze i radby wmówić w siebie że mu się wszystko powiedzie, że wszystko do jego celów posłuży.
Nie zatrzymując się długo na Mało-Łące, chociaż górale grabiący siano, wszyscy dobrze nam znajomi, wielką mieli ochotę na pogadankę, ruszyliśmy spiesznie w dalszą drogę. Wejście na przełęcz pomiędzy Giewontem a Czerwonym Wiérchem, patrząc z doliny, wydaje się bardzo łatwém i bliskiém, rzeczywiście jednak jest dość przykrém, a nadewszystko nieskończenie długiém. Niestety! wyszedłszy na siodło oddzielające dolinę Mało-Łąki od Kondratowéj, zamiast spodziewanego widoku, ujrzeliśmy szare, pobałwanione morze mgły zasłaniającéj najbliższe nawet szczyty. W dolinach słońce jasno świeciło, ale tumany mgły zgęszczającéj się coraz
Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/169
Ta strona została skorygowana.