oczyma grożące nam niebezpieczeństwo: nie znając drogi, mogliśmy bardzo łatwo natrafić na urwiska i zginąć w przepaściach. A tu nigdzie ścieżki lepiéj uchodzonéj któraby mogła zaprowadzić do szałasu, nigdzie żywéj duszy nie widać, bo to już wieczór, juhasi dawno powrócili z owcami. Położenie nasze było w istocie przykre: sami, zupełnie sami, zaskoczeni szybko zapadającym zmrokiem na takiéj wysokości! Poleciliśmy się Bogu i nie tracąc przytomności zaczęliśmy rozpatrywać miejscowość. Spostrzegliśmy wprędce żeśmy pobłądzili niedawno, że nam wypadało powrócić na szczyt Upłazu i stamtąd rozpoznać dokładnie położenie. Zaledwieśmy wyszli nieco wyżéj, ujrzeliśmy szerokie ścieżki prowadzące do szałasu, który widać było pod lasem. Bogu dzięki, jesteśmy na dobréj drodze, ale jak to jeszcze daleko! Bywaj zdrowe Zakopane, a nawet Kościelisko do jutra; nie dla nas nocleg w domu lub odartéj karczmie, my za szczęśliwych się poczytamy, jeżeli przed nocą zdążymy do szałasu i wypoczniemy przy ogniu na cetynie[1]. Zbłądzenie nasze nie wiele przyczyniło nam drogi a czasu nie zabrało więcéj nad kwadrans. Przy pierwszych téż krzakach kosodrzewia, natrafiliśmy na miejsce gdzie ze skalistéj ściany tryskało owo źródełko, które przed ośmią laty pokrzepiło nas wyborną wodą. Zmęczeni i spragnieni, od dawna cieszyliśmy się na tę wodę. Jakiż zawód! kamienie zawaliły źródło i woda sączyła się tak skąpo, że nawet kieliszkiem nie można jéj było zaczerpnąć. Nabraliśmy ręką po kilka kropel aby odwilżyć przynajmniéj usta i spiesznie puściliśmy się daléj.
Nagle czarowne widowisko ukazało się oczom naszym i na chwilę przykuło do miejsca. Ujrzeliśmy zachodzące słońce, nie owo piękne, jasne słońce, rozrzu-
- ↑ Drobno nacięte gałązki świerkowe służące na posłanie.