fienia do szałasu, byłam prawie pewną że nam wypadnie noc przepędzić pod gołém niebem, przytuliwszy się do jakiéj skały. O nie! to znowu byłoby z ujmą dla tak zawołanych jak my wędrowców, żeby na piękne pobłądzić mieli i w swoich ulubionych Tatrach nie znaleźli na noc gościnnego dachu. — Nie, nie, tak źle nie będzie. Czeka na nas hotel tatrzański, pusty wprawdzie, bez gospodarza, ale wygodny, bardzo wygodny. Mamy ogień suty, ławy dokoła, przez dach nie bardzo przeświecają gwiazdy, są miejsca gdzie ich całkiem nie widać, a zatém nawet w przypadku deszczu nie nalałoby nam się za kołnierz. Głodno nam trochę, pić się chce, ale przynajmniéj nie chłodno, nie boimy się niczego, jesteśmy panami w swoim szałasie. I czegóż więcéj potrzeba? Gdyby nam kto w Krakowie, a nawet w Zakopaném, taki przepowiadał nocleg, z pewnością bylibyśmy się zrzekli Czerwonego Wiérchu; teraz jesteśmy weseli i zadowoleni jak rzadko. Znikła nawet obawa deszczu która nas trochę niepokoiła, niebo się przepogodziło, księżyc wysunął się ponad góry, gwiazdy coraz liczniéj wyzierały z poza ustępujących chmur. Noc była chłodna ale nie zimna, wiatr nawet całkiem ustał.
Pomimo że nam tak dobrze było w szałasie, godziny wlokły się bardzo leniwo, a ta ich powolność nasuwała myśli smutną dolę biednych więźniów, którzy nie jednę noc, ale miesiące i lata taką odmierzają miarą. — Ach! nie taką jeszcze. — Dla znękanych boleścią i tęsknotą duszy, wycieńczonych nieraz fizyczném cierpieniem, godzina każda wiekiem się zdaje. Dla wielu z nich po téj długiéj, strasznéj, lata trwającéj nocy, nie zaświta już wesoły ranek na ziemi, bo ich z więzienia śmierć dopiero uwolni; nad ciemnym lochem otworzą się niebiosa, i przyjmą w swe progi duszę męczennika, która odbyła czyściec na ziemi i uświęciła się cierpieniem.
Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/178
Ta strona została skorygowana.