roiła się jak mrowisko, becząc żałośnie i brzęcząc dzwonkami; kilku juhasów uwijało się pomiędzy niemi, bo to ranny odbywał się podój. Dwa młode psy owczarskie igrające przed szałasem, dopełniały ten obrazek pasterskiego życia Podhalan, który nam się przedstawił w napół sennym mroku, w jakim była jeszcze pogrążona cała dolinka, chociaż wschodzące słońce już złociło szczyty gór ją otaczających.
Jeżeli nas zajął ten widok pełen wdzięku właściwego polanom tatrzańskim, nie mniéj zajmującém, a nawet dziwném wydać się musiało juhasom niespodziewane pokazanie się podróżnych o tak rannéj porze i na takich wysokościach. Na wołanie nasze przybiegł baca, rosły, dorodny mężczyzna, a gdy się dowiedział żeśmy nocowali w pustym szałasie, nie mógł się uspokoić o to że musieliśmy zziębnąć. Zapewnialiśmy go że nam było dobrze i ciepło, a on, jakby gospodarz troskliwy o wygodę swoich gości, ciągle się użalał nad nami żeśmy nie zdążyli na noc do jego szałasu, gdzieby nam był kazał nasłać smreczyny i mielibyśmy nocleg wygodny, „a tak musieliście téż doziębnąć“, powtarzał ciągle.
Na usilne proźby i naleganie bacy, wstąpiliśmy na chwilę do szałasu. Uczęstowani gorącą żentycą, pogwarzyliśmy trochę z poczciwym góralem, który nas potém wyprowadził na wzgórze i pokazał drogę do Kościeliska. Tą drogą bardzo spadzistą i niewygodną, spuściliśmy się w dolinę i tu pierwszy raz napiliśmy się wody któréj tak byliśmy spragnieni od wczoraj. Orzeźwiła nas ona i pokrzepiła na milową drogę dzielącą nas jeszcze od domu.
Tymczasem niebo zasępiło się zupełnie; szara, jednostajna opona rozpostarła się nad Kościeliską doliną, utonął w jéj fałdach wspaniały szczyt Pysznéj, bliższe góry i lasy wyglądały czarno i straszno, wi-
Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/180
Ta strona została skorygowana.