ścia i radości jest kiedy zupełném, wolném od chmurki smutku lub żalu? czyż wybierając się w najprzyjemniejszą nawet podróż, nie żałujemy zawsze czegoś, co opuszczamy? I ja téż z pomimowolném uczuciem tęsknoty i żalu, oglądałam się poza siebie na tę piękną Kalatówkę, na góry otaczające Kuźnice, na jeżące się Giewontu skały, na przymgloną już cokolwiek Gubałówkę i na całą tę uroczą a tak mi dobrze znaną okolicę Zakopanego, którą żegnałam stąd, udając się w strony zupełnie mi obce.
Przez sam grzbiet Goryczkowéj przechodzi granica węgierska; cały krajobraz, który mamy przed sobą zwróciwszy się na południe, leży już na Liptowie. Krok jeden, a już na innéj stoimy ziemi, jesteśmy wśród ludzi różniących się mową, obyczajami, ubiorem, wiarą[1].
Różnica ta uderzyła nas zaraz, gdyśmy wypoczywali na grzbiecie Goryczkowéj. Północną pochyłość téj góry okrywa dosyć nikła trawa, południową zaściela nierównie bujniejszéj murawy kobierzec, najrozmaitszém zdobny kwieciem. Juhas pasący tutaj owce, na pierwsze zaraz spojrzenie, różnił się od naszych polskich górali kapeluszem z bardzo szerokiemi skrzydłami i długim biczem, którym poganiał swą trzodę. Mówił narzeczem słowackiém prawie zupełnie zrozumiałém dla nas. Tutaj spotkaliśmy jeszcze górala ze Zakopanego, który wracał z Liptowa, dokąd chodził za jakimś interesem. Poczciwy gazda przywitał nas z serdecznością właściwą Podhalanom, jakby dawnych znajomych. Pogwarzywszy z nim chwilkę i uczciwszy wspomnieniem tych dzielnych barskich Konfederatów, którzy według podania przez
- ↑ Słowacy zamieszkujący hrabstwo liptowskie, są po większéj części wyznania ewangielickiego.