rade że wybiegło z ciasnego obrębu, w jaki je góry i lasy zamknęły, na otwarte miejsce.
Już wyniosły szczyt Krywania, który najdłużéj przyświecał całéj okolicy odblaskiem zorzy wieczornéj, utonął w szarym pomroku; taż sama szara, niepewna barwa oblokła daleki krajobraz, głęboki cień zaległ piękną Ciemnych Smreczyn dolinę, a jeszcze nie było widać szałasu, w którym mieliśmy nocować. Szczęściem droga była teraz równiejsza; postępując krok w krok za przewodnikiem, już w zupełnéj ciemności, którą rozjaśniać zaczynała światłość ukrytego za górami księżyca, stanęliśmy nareszcie u kresu podróży. Nie mogliśmy się wydziwić, jak w takiéj ciemności Wala, który nie był w tych stronach od przeszłego roku, trafił od razu na kładkę, po któréj przeszliśmy na drugą stronę potoku, gdzie stał ów szałas z takiém wyglądany upragnieniem, gdyż po całodziennéj podróży, potrzeba spoczynku czuć się dawała i nęciła myśl o ogniu, przy którym możnaby się ogrzać, bo wieczór bardzo był chłodny. Nasi górale rozniecili zaraz ogień i przy jego blasku obejrzeliśmy nasz hotel. Byłto niewielki, wcale porządny szałas, zbudowany z drzewa i kory, jak wszystkie w tych stronach. Znaleźliśmy tu jakby umyślnie dla nas przygotowane kilkanaście polan suchego drzewa. Wkrótce przy wesołym ogniu, który oświecił niskie szałasu ściany, wrzała woda na herbatę, a my siedząc na świerkowych gałęziach mających nam służyć za posłanie, wypoczywaliśmy po całodziennych trudach, gwarząc z poczciwymi naszymi góralami. Wala, który od wstępu na Wiercichę, skąd ujrzał z bliska Hruby Wiérch, Krywań i całą tę okolicę tak dobrze mu znaną jako strzelcowi, wyraźnie ożywił się, rozjaśnił, a teraz znalazłszy się w szałasie, tém więcéj rozweselił przypomnieniem podobnych noclegów, jakie miewał dawniéj będąc bacą; rozpowiadał nam swoje myśliwskie przy-
Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/204
Ta strona została skorygowana.