gody, opisywał cuda niedostępnych dolin, przepaści, wąwozów, w jakie się nieraz zapuszczał, polując na dzikie kozy i świstaki[1].
Wala zwiedził niejednokrotnie urwisty grzbiet Hrubego Wiérchu, wdzierał się w rozmaitych kierunkach na skaliste jego ściany. W przepaścistéj dolinie leżącéj u stóp téj groźnéj turni, jest jakaś pieczara, w któréj zwykle nocował w czasie wypraw swoich i którą nazywał swoją chałupą. Opowiadał nam, że raz nocując tam z towarzyszem, usłyszeli huk straszliwy do grzmotu podobny, a zarazem zatrzęsła się cała góra. Strwożeni, pewni byli że już nadeszła ostatnia ich godzina, że zamknięci w pieczarze jakim odłamem skały, okropną śmiercią zakończą życie. Nie mając zrazu nawet odwagi przekonać się o prawdzie, uklękli najprzód polecając się Bogu; w jakiś czas dopiero doszli wśród nocnych ciemności do otworu jaskini i zastawszy go tak jak wprzódy nie zawalonym, padli na nowo na kolana dziękując ze łzami Opatrzności za życie, o którém już zwątpili. Wyszedłszy na dalszą wędrówkę, zobaczyli dopiero, że blisko szczytu oderwał się rzeczywiście ogromny kamień i stoczył na zaspę
- ↑ Gdy członkowie Kom. fizyograf. Tow. nauk. krak. wziąwszy w opiekę kozy i świstaki zagrożone zupełném wytępieniem, starali się najprzód wpływem moralnym powstrzymać górali od polowania, pierwszy Wala wraz z towarzyszem i przyjacielem swoim Maciejem Sieczką, zrzekł się ulubionéj rozrywki, zarazem zysk przynoszącéj. Co więcéj, zapaleni ci strzelcy, zostali stróżami bezpieczeństwa tych biednych zwierząt i w tym celu z pilnością i sumiennością mogącą zawstydzić wielu wysoko cywilizowanych ludzi, spełniają swój trudny obowiązek, wędrując po Tatrach nie tylko w lecie, ale nawet w późnéj jesieni i narażając się przy tém na rozmaite przykrości i prześladowania ze strony tych, co nie umieli zapanować nad swoją namiętnością.