bujną i piękną trawą, ubarwioną najrozmaitszém kwieciem. Ta rozkoszna murawa zaścielająca południowo-zachodnią pochyłość góry aż do bardzo znacznéj wysokości, dostarcza obfitéj paszy wołom, których wielkie stada tutaj spędzają. My nie zastaliśmy tu jeszcze pasterzy. Szałas na samém wyjściu z lasu zbudowany, stał jeszcze pusty i dopiero za parę dni mieli się tu przenieść Słowacy ze wspomnionéj powyżéj wolarni na dolinie stojącéj, na wielkie zmartwienie Wali, który nie mógł wyżałować, że woły tyle pięknéj trawy zjedzą, na któréjby tysiące owiec wypaść można. Pomimo że droga wznosząca się zwolna pod górę nie jest bynajmniéj trudzącą, zmęczyliśmy się bardzo, gdyż słońce zbliżające się już ku południowi, dopiekało nieznośnie. Nikt z nas jednak nie zważał na to, każdy o ile możności przyspieszał kroku, bo skalisty, groźny szczyt Krywania wznoszący się dumnie przed nami, czysty, piękny, najlżejszą nie zakryty chmurką, obietnicą najcudniejszego widoku na okolicę, do wytrwałości zachęcać się zdawał. Już w bardzo znacznéj wysokości, nieco w bok drogi, napotykamy wkopany z ziemię moździerz, sprowadzony tu zapewne, jak nam powiadał przewodnik, przez licznie przybywających z Liptowa gości, którzy wycieczkę na Krywań bez żadnych niemal trudów, a nawet konno odbyć mogą ową wyborną drogą, na którą dostaliśmy się dopiero po wielu przykrych przeprawach. Tutaj to wyprawiają oni wesołe uczty, przy których grzmią na wiwat wystrzały z tego moździerza[1]. Zazdroszcząc szczerze tym, co tak wygodnie i łatwo dostają się na to samo miejsce, do którego my z takim dążyliśmy mozołem, spostrzegliśmy sączące się niewielkie źródełko. Woda niezbyt wprawdzie dobra, bo miękka i ciepła,
- ↑ Podróżni zwiedzający Krywań w parę lat późniéj już nie widzieli owego moździerza.