z grobami królów, których popioły Wawel w swoich przechowuje murach.
Lubo Kraków nie może się pochlubić tą zewnętrzną świetnością, tym ruchem i życiem, jakiém oddycha Warszawa, Lwów, że już nie wspomnę o wielkich Europy stolicach, ma jednak jakiś urok niepojęty, podobny temu, jakim cnotliwe życie skroń starca otacza; witamy go zawsze ze czcią i radością, żegnamy z żalem i tęsknotą. I ja nie mogłam się oprzeć temu uczuciu; długo z rozrzewnieniem patrzyłam na to miasto sławne, ostatnie zasyłając mu pożegnanie, bo z Mogilan ostatni raz widzieć je można.
Zwróciwszy się w przeciwną stronę, witamy ów uroczy i tajemniczy świat gór, które stąd tak majestatycznie się przedstawiają. Głęboka dolina, już około 300 st. wyżéj położona niż dolina Wisły przy Krakowie, oddziela pasmo wzgórzów po największéj części ornemi polami okrytych, nad którymi panuje góra Mogilańska, od coraz potężniejszych grzbietów lesistych Bieskidów. Na południowo-zachodnim krańcu widnokręgu, rysuje się niepewnie poważna Babia góra; bliżéj i więcéj ku zachodowi widać sterczące zwaliska zamku Lanckorony i bielejące mury Kalwaryjskiego kościoła. Tajemnicza szaréj mgły zasłona zakrywa najczęściéj szczyty Tatrów, wystrzelające wysoko ponad rozłożyste grzbiety Bieskidów, niby wieże téj olbrzymiéj strażnicy południowych granic Polski. W mojéj jednak wyobraźni rysowały się zawsze Tatry na tle zachmurzonego nieba, a wietrzyk zdawał się szeptać słowami poety:
W góry! w góry! miły bracie!
Tam swoboda czeka na cię;
Na szałasy, do pasterzy,
Gdzie ze źródła woda bieży,