Około południa stanęliśmy szczęśliwie w szałasie pod Czubą, przyjęci najgościnniéj i z najserdeczniejszém pożałowaniem od całéj osady. Szałas ten należał do gazdów z Bukowiny; nie było tu bacy i juhasów, ale każdy gazda miał przy swoich owcach lub krowach, osobnego pasterza, i dla tego czeladź szałasowa była bardzo liczna i rozmaita, nad którą miał nadzór poważny gazda. Nie zapomnę nigdy widoku jaki przedstawiało wnętrze szałasu i przyjęcia jakiegośmy tu doznali. Około ogniska rozłożonego na ziemi zwyczajem szałasowym, zobaczyłam kilkanaścioro ludzi, najwięcéj wyrostków obojéj płci, ale były i starsze kobiety i małe dziewczątka i chłopaczki. Że było właśnie południe, każde zajęte było gotowaniem obiadu, t. j. bryi w swoim garnuszku. W kilku garczkach już wrzała woda, każdy więc wydobył swój woreczek z mąką i sypał ją na war wśród wesołych żartów i śmiechów. Ogień oświecał te miłe twarze, a cały ten sielski obrazek ładnie odbijał na czarném tle okopconych ścian szałasu.
Gdyśmy weszli, zrobił się ogólny ruch w téj wesołéj gromadce, wszyscy chcieli nam ustępować miejsca przy ogniu, podawali ławeczki do siedzenia, dziewczęta pomagały zdejmować przemokłą zwierzchnią odzież, którą chcieliśmy trochę przesuszyć. Jednę szczególniéj dziewczynkę najwięcéj piętnaście lat mającą, dotąd pamiętam. Twarzyczkę miała drobną, ładną i świeżą jak rozkwitająca różyczka, uśmiech figlarny, a niewinny jak uśmiech dziecięcia, kibić wysmukłą, kształtną i wiotką, wdzięk i powab niezwykły w każdym ruchu. Ta milutka dziewczynka którą zaraz wtedy przyrównywałam do sarneczki i tak ją dotąd pamiętam, zajęła się nami ze szczególną usłużnością. Wspięła się zgrabnie wysoko pod dach szałasu i trzymała nad ogniem przemokłe nasze chustki, obracając na wszystkie strony żeby je prędzéj wysuszyć. Z upodobaniem przypatrywałam się
Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/232
Ta strona została skorygowana.