tlinę i skierujemy go w przeciwną stronę, mamy widok przecudny. U stóp naszych malownicza dolina Kolbachu, a w mglistéj dali równina spizka, gęsto zasiana wsiami, których białe domki i wieże kościołów, bardzo pięknie się wydają.
Gdy tak rozpatrywaliśmy się po okolicy, zwróciło uwagę naszę ciche, urywane świergotanie ptasząt: by łyto siwarniki. Zdziwione jak się zdaje przybyciem naszém w tę odludną ustroń, podlatywały blisko nas, siadały na kamiennych brzegach stawów, a szczebiotaniem swojém zdawały się pytać, pocośmy tu przyszli? Biedne ptaszęta nie znające ludzi, nie obawiały się zdrady. Widzieliśmy tu i motyle przelatujące z kwiatka na kwiatek. W okolicy tak odludnéj i dzikiéj, cieszą i zajmują te objawy życia; otoczeni martwą przyrodą, witamy każdą żyjącą istotę przyjacielskim uśmiechem jakby nam pokrewną.
Jeszcze słońce było wysoko gdy powróciliśmy do Szmeksu, a nazajutrz o świcie pożegnaliśmy to urocze miejsce, które długo potém i dotąd jeszcze, przedstawia się pamięci mojéj jak senne widzenie. W powrocie pojechaliśmy z Kiezmarku już nie na Białą, ale na wieś niemiecką Rakuzy (Roks), którędy droga znacznie bliższa[1]. Tegożsamego dnia późnym wieczorem stanęliśmy w Zakopanem.
Opisawszy szczegółowo ważniejsze wycieczki moje, wspomnę jeszcze pokrótce o kilku miejscach godnych zwiedzenia w razie dłuższego pobytu w Zakopaném, tak w jego pobliżu, jak i głębiéj w Tatrach położonych.
- ↑ Ktoby nie chciał powracać ze Szmeksu do Zakopanego, może się udać bitym gościńcem prowadzącym z Kiezmarku na Białą i Starą Wieś do Czerwonego Klasztoru i stamtąd w sposób opisany przezemnie w dalszym ciągu tego dziełka, zwiedzić Pieniny i Szczawnicę.