palce na podobieństwo pletew błonami połączone były. Żyd poznał naturalnie od razu, co to za zwierzę; ale bezprzestannie utrzymywał, że to kot, chcąc za parę groszy nabyć piękne i dosyć cenione futro. Dwaj strażnicy, którzy przyjechali do karczmy, także z arendarzem trzymali. Jakże on ich prosił, zachęcał, żeby poszli do rowu poszukać więcéj tych kotów; jak się krzątał, zabiegał w strachu, żeby wieśniacy nie zabrali zwierzęcia.
Wśród tych zabiegów około wydry, wyruszyliśmy w drogę. Mgła, wznosząca się z wąwozów i parowów, nie bardzo pomyślną była dla nas wróżbą; jakoż wkrótce całe niebo zaciągnęło się chmurami i deszcz lada chwila groził. Okolica wciąż górzysta, ale już nie tak malownicza, jak około Sącza. Wkrótce pożegnaliśmy obwód sandecki, a wjechaliśmy w bocheński. Uderzały nas tu nędzne, niskie, do połowy w ziemię zapadłe lepianki; znikł już ten dobry byt i dostatek, jaki widzieliśmy nietylko na Podhalu, ale i w okolicach Krościenka i Sącza. Tu, gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie smutny obraz nędzy się przedstawia i ziemia nawet tak żyzna w tamtych okolicach, tu jakby przekleństwo na niéj ciążyło, skąpe i liche wydaje plony.
Rozweselił nas nieco widok Królówki, ślicznie położonéj wioseczki, w któréj urodził się Kazimierz Brodziński. Z wielkim żalem moim, droga przechodziła krajem wioski; nie widzieliśmy ani dworu, stojącego może jeszcze na témsamém miejscu, gdzie stał dom rodziców Kazimierza, gdzie i on na świat przyszedł; nie widzieliśmy i tego kościołka, gdzie z organistą pieśni nabożne śpiewywał, gdzie biedny sierota modlił się tak serdecznie i rzewnie, szukając u Boga opieki i pociechy, któréj od ludzi tak rzadko doznawał. Z jakiémże rozrzewnieniem patrzyłam na te ubogie chatki, w których tulił się biedny chłopczyna, unikając gniewu i bicia
Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/313
Ta strona została skorygowana.