Żal mi żem góry i ten lud pochwalił
I sam na siebie prawiebym się żalił,
Bo jako biją szkodnicy jastrzębie,
Tak uderzycie na stado gołębie.
Zepsute dzieci lubią cacka psować;
A żal się Boże co piękne marnować!
Was nie uleczy ten lud swą prostotą,
Nie dla was mają polskie Tatry złoto.
Was nie rozjaśni ten świat swym uśmiechem,
Ani was natchną góry swym oddechem,
Ani was górskie wody nie obmyją,
Ani w was prawdy ludu nie ożyją!
Bo na to, byście stąd wracali krzepsi
Na duszy waszej i ciele wzmocnieni,
Potrzeba byście tu przybyli lepsi,
A ludzie po was nie byli zgorszeni.
Do tych słów gorzkich będących wiernym uczuć swoich tłumaczem, jużby podobno nic dodać nie trzeba; zrozumieją czytelnicy do czego one zmierzają i dla czego opisawszy Tatry, czuję poniekąd wyrzut sumienia. Przebywając po parę miesięcy w Zakopaném, owym zakątku gdzie pod opieką osiwiałych olbrzymów żyje lud krzepki na duchu i ciele, pełen wiary i patryarchalnéj prostoty, z bólem serca dostrzegałam pomiędzy zwiedzającemi Tatry emisaryjuszów tegoczesnego postępu, a raczéj obłędu. Oni to starają się zaszczepić pomiędzy górskim ludem szalone i bezbożne idee spółecznego przewrotu, a zarazem szerzą wyuzdane zepsucie moralne. Dotąd na twardym i kamienistym gruncie Podhala, nie przyjęło się ziarno postępu. Zdrowy zmysł ludu odgadł truciznę podawaną w upajającym nektarze, a