cym porostem okrytych kamieni[1], brzegi jéj zalegających.
Na zachodnim brzegu Białki, w połowie drogi między Bukowiną a Morskiém Okiem, leży polana zwana Łysą, która pięknością swoją w prawdziwe wprawia zachwycenie. Najpiękniejsza łąka rozścielająca się kwiecistym kobiercem, szałas stojący na pochyłości wzgórza, stada pasącego się bydła, pasterze i pasterki uganiający za niém i zwołujący rozpierzchłe owieczki dźwięcznym głosem, który dalekie powtarzają echa, to wszystko ujęte w ramy splecione z olbrzymich opok, z ciemnemi lasami u dołu i kryształowéj wstęgi potoku, opromienione słońcem poranném, tworzy obraz tak wdzięczny i czarujący, że nic nie zdoła zatrzeć go w pamięci. Z tym pięknym widokiem tchnącym życiem i świeżością wiosenną, smutną stanowią sprzeczność sterczące pnie lasu, który niegdyś okrywał pochyłości gór po lewéj, t. j. wschodniéj stronie Białki, a przed kilkudziesiąt laty pożarem został zniszczony. Na stosach powalonych pni, sterczą jeszcze tu i owdzie jakby kościotrupy zeschłe, popalone drzewa, nieme świadki owego dnia pełnego zgrozy, kiedy rozhukany żywioł wtargnął w ten gród odwieczny, szerząc okropne zniszczenie.
Około godziny siódméj, przybyliśmy do ujścia Roztoki, która dwoma ramionami wypada z przepaścistéj
- ↑ Nad brzegami niektórych potoków w Tatrach, n. p. w dolinie Białki, w Kościelisku, w dolinie Zakopanego i t. d. widać mnóstwo kamieni czerwoną powleczonych barwą. Jestto niezmiernie delikatny porost, który chyba przez mikroskop rozpoznać można. Kamienie takie w potarciu wydają woń podobną do zapachu fijołków lub malin. Po deszczach, w czas wilgotny, nawet i bez potarcia, rozlewa się w powietrzu ów miły zapach. Kilka takich kamieni przywieźliśmy z sobą do domu. Wkrótce zniknął czerwony porost, kamienie jednak trzymane na wolném powietrzu, do drugiego roku woń zachowały.