takie nagłe przejście z upału do przejmującego zimna, mogłoby być szkodliwém dla zdrowia.
Tymczasem dla spragnionych cudnego widoku ze szczytu Babiéj góry, całkiem inne, niespodziéwane, a powiem prawdę, wcale nie pożądane gotowało się widowisko. Niebo dotąd poprzerywanemi zasępione chmurami, nagle zaciągnęło się jednostajną szarą oponą, po któréj przewalały się grube, czarne chmury, pędząc szybko w różnych kierunkach. Już w Zawoi i innych dolinach padał dészcz rzęsisty; miejscami promienie słońca, wykradając się z poza chmur, oświécały zielone polany i lesiste wiérzchołki gór, które po chwili tonęły znowu we mgle i dészczu, a nowe góry, nowe polany wynurzały się z mglistéj powodzi i oświécone blaskiem słońca, żywszą, piękniejszą zielonością jaśniały. Zadziwiającym i bardzo zajmującym jest widok téj ciągłéj gry chmur, dészczu, mgły i światła, tego nieustannego ruchu na ziemi i niebie, tych zmian tak nagłych i nieprzewidzianych. Ale jeżeli ten widok, jakkolwiek piękny w swoim rodzaju, mógł cokolwiek niepokoić znajdujących się na takiéj wysokości, w miejscu zupełnie odludném, gdzie w razie dészczu lub gradu nigdzie nie możnaby znaléźć schronienia, obraz jaki przedstawiała południowa strona od Węgier, był prawdziwie straszny. Tu czarna, ogromna chmura, spuszczając się coraz niżéj, zasunęła zupełnie Tatry i inne łańcuchy gór, mgła zakryła całą orawską dolinę, ziemia połączyła się z niebem, i prócz jednostajnéj czarnéj góry, nic widać nie było. Huk grzmotu, różny od tego jaki zwykle słyszymy, zapewne z przyczyny że chmura znajdowała się niżéj od nas, rozlegał się co chwila; błyskawice migały u stóp naszych w różnych kierunkach. Widok ten, mogący przejąć pewnym rodzajem trwogi nawet znajdujących się na miejscu bezpieczném, dla nas, wystawionych na pastwę piorunów, burzy, ulewy, był prawdziwie przerażający. Dreszcz mię przechodził, ile razy spojrzałam na tę groźną chmurę, która jak czarna ściana zamknęła nam widokrąg, ile razy rozległ się huk grzmotu lub ognista mignęła błyskawica. Ale wtenczas pomimowoli zwracał się wzrok na drugą stronę; nie mogąc oczyma, myślą szukałam owego miłego zakątka, owéj cichéj Zawoi i daszku ks. dziekana. Widziałam czcigodnego kapłana, z troskliwą niespokojnością patrzącego z okna swego pokoju na wy-
Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.