niosły szczyt Babiéj góry, mający co chwila utonąć w potokach dészczu i modlącego się tak serdecznie o odwrócenie od nas wszelkiego nieszczęścia, że pod zasłoną téj modlitwy niczego obawiać się nie mogłam. Spokojność, wesołość miejsce trwogi zastępowała. Jakoż pomimo grzmotów i błyskawic, które i inne chmury pruć zaczęły, pomimo ulewnych dészczów padających dokoła, u nas zaledwie drobniutki dészczyk rosić zaczął. Śpieszyliśmy co tchu, spodziéwając się jakiegoś schronienia w altanie na szczycie Diabelskiego zamku. Wazką, dosyć stromą ścieżką brnęliśmy, że tak powiem, w czerwonym mchu alpejskim, który grubą warstwą zaścielając ziemię, uginał się pod stopami jak puchowa poduszka. Wzgórze na któreśmy wchodzili, będące częścią wiérzchołka Babiéj góry, okrywają krzaki kosodrzewu, coraz jednak niklejsze i rzadsze; wyżéj już tylko tu i owdzie pojedynczo rosną, aż nareszcie kosodrzew znika zupełnie, a porosty zielone, czerwonawe, białawe, rozmaite rozchodniki, jałowiec i borówka całą roślinność stanowią.
Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
(Dalszy ciąg nastąpi).