rych mnóstwo ginie z głodu i zimna. Ale nareszcie nadchodzi jesień, pora żniwa: cieszy się góral że przecież i dla niego skończy się przednówek. Przedwczesna radość! Nagle zrywa się wicher, raczéj uragan, i młóci na pniu dojrzały owies, lub związane już snopki porywa i roznosi daleko. Jeżeli wiosna była późna, a lato słotne i zimne, w połowie września owies jest jeszcze zielony, ziemniaki także niedoszłe i zdarza się nieraz że śniegi spadną, mrozy ścisną ziemię, a biédny góral nie ma ani jednéj grulki[1] w piwnicy, ani jednego snopka w stodole. Oto gór przyjemności, oto gór korzyści, pod materyalnym względem uważane.
A jednak mieszkaniec równin dobrowolnie opuszcza nieraz swoje żyzne niwy, swoje łąki i sady i przenosi się w obce strony, gdzie większe obiecuje sobie korzyści, a górala nic z rodzinnego gniazda wygnać nie zdoła. O, bo on kocha tę swoję jałową, ubogą ziemię, on tak przylgnął sercem, tak się zrósł z tą olbrzymią naturą co go otacza, że bez niéj niéma życia i szczęścia dla niego. Przyciśniony głodem, opuszcza on swoję zagrodę i schodzi w równiny po
- ↑ Grule, ziemniaki.