czywaliśmy wygodnie, zajadając podróżny obiad. Wszyscy bez wyjątku byliśmy dobréj myśli, nikt nie żałował przybycia na górę i wesołość ożywiała całe towarzystwo, témbardziéj że leśniczy obiecywał nam pogodę.
Jakoż wkrótce spełniać się zaczęły te pocieszające wróżby. Dészcz ustał, na północy i zachodzie przerzedziły się chmury, mgły już nie szare, ale zgęszczone w obłoczki lekkie, śnieżnéj białości, uciekały w doliny, a nawet od paru godzin niewidziane słońce ukazało się znowu, rozweselając swym blaskiem tak długo zasępioną okolicę. A i
„Z niebios podhalskich uchodzi ulewa,
Jak nieprzyjazne wojsko z pól pogromu;
Sztandarem tęczy od Pienin powiewa,
I coraz bledziéj wypuści strzał gromu.
Podhalska ziemia zdyszana po burzy,
Kiedy niekiedy grzmotem z głębi runie,
Kiedy niekiedy z lasów mgłą zakurzy,
I jak westchnienie po górach ją sunie.
Na wszystkie strony uciekają chmurki.
Łódkami wiatru przez lasy i wzgórki
Milczkiem wypełzną, przemykają rączo
I z wodzem-burzą na wschodzie się łączą.
Wolnieje potok co przed chwilą szalał;
Las rzęsno płacze kroplami dżdżowemi,
A cały przestwór od nieba do ziemi
Jasny, jak żebyś kryształem go nalał.[1]
Tego widowiska, tak po mistrzowsku odmalowanego poetyckiém słowem, byliśmy świadkami na szczycie Babiéj góry; i oto stęsknione oko już obejmuje cały obszar rozległego widokręgu, którego promień ku północy wynosi mil kilkanaście. Długo, długo i wzrok i myśli oczarowane majestatem i cudną pięknością widoku, zostawały pod wpływem ogólnego wrażenia jakie sprawił na nich ten zachwycający obraz, nim oko zdołało się rozpatrzéć w pojedynczych częściach téj olbrzymiéj panoramy. Opisać to piérwsze, ogólne a najsilniejsze wrażenie jakiego doznajemy na takiéj wysokości, niepodobna. Niepodobna uchwycić naraz i w kilku słowach oddać tego, co oko za jednym obejmuje rzutem. A jednak taki tylko opis sprawiłby na czytającym podobne wrażenie jakiego pisząca doznała, a jakie i teraz przywołane siłą pamięci, staje w jéj myśli w całym blasku i świéżości pierwotnéj. Ale oddanie podobnych wrażeń może być tylko przedmiotem poezyi, z piersi poety jedynie wypłynąć może pieśń pełna zapału, godna téj cudnéj natury i wszechmocnego jéj Stwórcy, pieśń tryskająca życiem, opromieniona tęczowemi barwy natchnionego słowa, poruszająca uśpione w duszy struny uczucia. I suchy jednak opis przydać się może, jako wskazówka dla nieznających miejscowości; przystępuję więc do niego, starając się ile możności wiernie odmalować to rozległe panorama, którego zarysy zmalałe, a barwy zbladłe pod niewprawném piórem, może ożywi, dopełni i do rzeczywistego majestatu podniesie wyobraźnia czytających.
Wiem że każdego, kto stanie na szczycie Babiéj góry, uderzy najprzód i w prawdziwe wprawi zdumienie majestatyczny widok Tatr, które od południa stanęły na straży olbrzymim zastępem. Zaiste, to świątynia, godna Przedwiecznego. Wysmukłe szczyty strzelają w górę niby wspaniałe filary, na których błękitne sklepienie wspiérać się zdaje. Jakby tysiącem pochodni oświécone, jaśnieją granitowe opoki, śniegiem, niby białą przyobleczone oponą. Z wnętrza świątyni niby dymy ofiarnych kadzideł, wznoszą się ku niebu lekkie tumany mgły, a upojona dusza zdaje się słyszéć szum lasów, huk potoków, łoskot spadających w przepaść kamieni, które to głosy w jednę zlane harmonią, powtarzane kilkakrotném echem, brzmią jakby jedna wielka, zgodna pieśń, ku czci i chwale Twórcy tylu cudów. Nigdzie, nawet od Nowegotargu, Tatry nie przedstawiają się tak wspaniale, bo daleko rozciągające się przedgórza spodnią ich część zasłaniają. Z téj wysokości znikają przedgórza, skraca się kilkomilowa odległość, a ta olbrzymia masa granitu wznosi się nagle z równiny zupełnie prostopadle, na oko ledwie o parę godzin drogi oddalona. Z po za głównego łańcucha Tatr wysuwa się ku zachodowi skaliste także, lecz zna-
- ↑ Seweryn Goszczyńszki.